Pętle kajakowe dają możliwość uniknięcia problemów związanych z transportem sprzętu przed i/lub po spływie. Wokół i przez stolicę biegnie Wielka Pętla Warszawska, Agata Borowiec i Patrycja Ageena opisywały dla nas wyprawę Pętlę Toruńską, a teraz relacją z Wielkiej Pętli Wielkopolski dzieli się z nami kolejny „zapętlony” Czytelnik WIOSŁA – Szymon Łukomski.
Tekst i zdjęcia: Szymon Łukomski
15 sierpnia tego roku o godzinie 9:00 wyruszyłem z Koła, by opłynąć Wielką Pętlę Wielkopolski. Nie spodziewałem się wówczas, co na mnie czeka. Kajakiem Nelo Amassalik Explorer w 10 dni przepłynąłem ponad 700 km i przeżyłem wspaniałą przygodę. A wszystko zaczęło się tak…
Rok 2015 miał być dla mnie rokiem Odry, wraz z całą ekipą Koła Przygody (polecam na Facebooku) mieliśmy przepłynąć z Ostravy w Czechach Odrą do Zalewu Szczecińskiego, a stamtąd rzeką Dziwną do Bałtyku. Wyprawa miała nosić nazwę „Z Czech do Bałtyku – Odra 2015”. Niestety los chciał inaczej. Bardzo niski stan wody na Odrze i kilka innych czynników logistycznych i materialnych zadecydowało o tym, że wyprawa się nie odbyła. Nic straconego, przełożyliśmy ją na rok 2016. Ja na szczęście miałem plan „B” – zawsze chciałem przeżyć jakąś samotną wyprawę i zawsze chciałem przepłynąć WPW. Dodatkowo miałem to szczęście, że Koło, miasto z którego pochodzę, leży nad Wartą, która stanowi dużą część WPW, więc zaczynając w Kole, a kończąc w Koninie, nie musiałem płacić wysokich kosztów za transport kajaka.
Ale może najpierw, czym jest WPW? Wielka Pętla Wielkopolski jest to szlak żeglugi śródlądowej, położony w województwach: wielkopolskim, lubuskim i kujawsko-pomorskim. Prowadzi Wartą z Konina przez Poznań do Santoka, potem Notecią przez Drezdenko, Czarnków, Nakło nad Notecią, Kanał Bydgoski, Pakość do jeziora Gopło, a stamtąd Kanałem Ślesińskim, Jeziorem Ślesińskim, Mikorzyńskim, Pątnowskim i Kanałem Morzysławskim do Warty. Przez WPW prowadzi międzynarodowa droga wodna E70 łącząca Atlantyk z Morzem Bałtyckim.
Byłem przygotowany na Odrę, więc taka zmiana planów nie wymagała ode mnie dużo pracy – byłem przygotowany logistycznie, fizycznie i materialnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pierwszego dnia, w sobotę, spakowany i gotowy wypłynąłem około godziny 9:00. Po przepłynięciu 30 km o godzinie 12:00 byłem w miejscu, gdzie Warta łączy się z Kanałem Morzysławskim. Wtedy rozpocząłem spływ WPW. Krótka przerwa na zdjęcia i mały posiłek i mogłem płynąć dalej. Pogoda od wielu dni była niezmienna: słonecznie, wysoka temperatura i wschodni wiatr. Wiatr bardzo mi pomagał, ale słońce i wysoka temperatura odbierały chęci do wiosłowania.
Kilkanaście kilometrów za Koninem zacząłem mieć mieszane uczucia: „jeszcze tyle dni przede mną, jestem sam, po co ja to robię”, ale nie trwało to długo, bo uświadomiłem sobie, że gdyby wszyscy myśleli tak jak ja, to nadal mieszkalibyśmy w jaskiniach. Trzeba wziąć się w garść i brać się do roboty. Pozbierałem się psychicznie i dalej płynęło się znacznie lepiej. Tego dnia przepłynąłem ponad 80 km i noc spędziłem śpiąc w namiocie pod mostem w miejscowości Pyzdry.
Zanim dotarłem do miejscowości Pyzdry, na jakieś 7 km przed końcem dopadł mnie silny porywisty wiatr w twarz, ulewny deszcz i burza. Pogoda nie zmieniała się od wielu dni, była susza, a tu w pierwszy dzień wyprawy takie rzeczy.
Drugiego dnia pobudka o 5:30, na śniadanie jak zwykle kasza kuskus albo owsianka z czekoladą, pakowanie i o 7:00 na wodzie. Taki tryb miałem prawie codziennie. Tego dnia pogoda była niezmienna: słońce i wiatr w plecy. Dzięki temu zrobiłem życiowy rekord, przepłynąłem 112,5 km. Tym wyczynem podbudowałem swoją psychikę. Na trasie przed Śremem widziałem kilka poduszkowców, które sunęły po wodzie pod prąd – było to dla mnie spore widowisko. Wieczorem dopłynąłem do Poznania, gdzie mieszka moja dziewczyna. Dzięki temu miał mi kto zrobić zakupy i przez jakiś czas dotrzymać towarzystwa. Bardzo jej za to dziękuję. Noc spędziłem przy moście Lecha.
Kolejny dzień był podobny, zrobiłem około 105 km, a noc spędziłem przy promie między miejscowościami Zatom Stary i Zatom Nowy. Dzień upłynął mi przyjemnie, ale byłem zaniepokojony czystością wody, która stopniowo była coraz brudniejsza, a w okolicach Wronek rekordowo brudna. Wydaje mi się, że dalej było już coraz lepiej. Czwarty dzień to zakończenie pierwszego etapu – Warta i rozpoczęcie etapu drugiego – Noteć kierunek wschodni. Do godziny 15:00 przepłynąłem odcinek Warty, następnie przerwa w Santoku i pierwsze 15 km Noteci pod prąd. Teraz mogłem podsumować pierwszy etap. Sprzyjająca pogoda z wiatrem w plecy, szybkie pokonywanie dużej liczby kilometrów, piękne krajobrazy zwłaszcza w okolicach Puszczy Noteckiej, dzikie zwierzęta: bobry, norki, bieliki, kanie, czaple i wiele, wiele innych. A jeżeli chodzi o aspekty negatywne, to bardzo niski stan wody (która w dodatku była brudna).
Pod koniec czwartego dnia zacząłem płynąć Notecią i wtedy przeżyłem szok. Jak wcześniej pisałem, wiatr był wschodni, dodam jeszcze, że był to silny wiatr. Kierunek, w którym płynąłem, też był wschodni, ale tego się spodziewałem. Liczyłem co prawda na osłabnięcie wiatru albo na zmianę kierunku, ale niestety nic takiego nie nastąpiło. Dodatkowym czynnikiem, pogarszającym moją sytuację, był silny prąd. Kiedyś czytałem, że prąd na Noteci jest bardzo słaby, więc było to dla mnie spore zaskoczenie. 15 kilometrów przepłynąłem z wielkim trudem. Namiot rozbiłem w bliżej nieokreślonej lokalizacji, na pastwisku, gdzie w ciągu dnia zazwyczaj pasą się byki. Przeżywałem wtedy ciężkie chwile, byłem bardzo zmęczony fizycznie i psychicznie, znowu dopadły mnie negatywne myśli, rozważałem nawet poddanie się, powrót do Santoka i telefon po transport do Koła.
Następnego dnia wstałem jak co dzień i popłynąłem dalej, po 15 kilometrach w ciężkich warunkach przeżyłem apogeum upadku mojej psychiki. Wyszedłem wtedy z kajaka i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Położyłem się na trawie i rozmyślałem. Mimo czarnych myśli doszedłem do wniosku, że nie mogę się poddać i w tym wypadku będę płynąć po 30-35 km dziennie. Zjadłem czekoladę, trochę słonecznika, wypiłem sporo wody i popłynąłem dalej. Mimo dużych trudności podziwiałem przyrodę i byłem zaskoczony przejrzystością wody w Noteci, która była naprawdę czysta. Tego dnia podczas płynięcia, w wodzie zauważyłem wędkę, postanowiłem ją zabrać i podarowałem ją pierwszemu napotkanemu wędkarzowi.
Po przepłynięciu kolejnych kilometrów dopłynąłem do Drezdenka, gdzie moje dobre zdanie o czystości wody popsuły dwie rury, z których wypływała czarna ciecz. Powinienem się już przyzwyczaić do tego, że w Polsce tak to właśnie wygląda. W Drezdenku zrobiłem przerwę na jedzenie i zakupy, czułem się już lepiej psychicznie, bo pogodziłem się z tym, że będzie ciężko i potrwa to dużej niż mi się wydawało. Walcząc z prądem i wiatrem płynąłem dalej.
Po pewnym czasie, ku mojemu zaskoczeniu, moim oczom ukazała się pierwsza śluza. Poczułem ogromną ulgę wiedząc, że za śluzą woda będzie płynąć bardzo wolno. Usłyszałem nawet od pana śluzowego, że najgorsze mam już za sobą. Poczułem się świetnie, moim przeciwnikiem pozostał tylko wiatr. Wieczorem dopłynąłem do miejscowości Wieleń, gdzie na przystani spotkałem ciekawych ludzi, z którymi mogłem porozmawiać, a tego mi bardzo brakowało. Mogłem skorzystać z publicznej toalety, prądu (naładowałem telefon i kamerę) i kilku innych udogodnień przystani.
Szósty dzień był bardzo pozytywnym dniem, po pokonaniu kilku śluz dopłynąłem do Czarnkowa, gdzie znajduje się marina, w której zrobiłem sobie przerwę. Otrzymałem tam też pomoc od bosmana, który opowiedział mi co nieco o mojej trasie i dał mi małą mapę poglądową. Tego dnia dopłynąłem do miasta Ujście, gdzie rozbiłem się na prywatnej przystani. Spotkałem tam wielu pomocnych i gościnnych ludzi, z którymi mogłem porozmawiać między innymi na tematy kajakowe. Rano dostałem nawet jedzenie (oczywiście za darmo), które bardzo przydało mi się na trasie.
Siódmy dzień to trasa Ujście-Nakło nad Notecią. Był to bardzo odludny odcinek, na prawym i lewym brzegu rozciągały się tylko ogromne łąki. Spotkałem tam kajakarza, który płynął aż z Biebrzy, porozmawialiśmy chwilę i popłynęliśmy dalej, każdy w swoją stronę. Końcowy odcinek tej trasy był bardzo zarośnięty roślinnością wodną, był to dla mnie dodatkowy czynnik zwalniający. Wieczorem dopłynąłem do Nakła, a tam spałem na terenie dużej mariny. Miałem warunki na wysokim poziomie. Spotkałem tam gościnnych ludzi (po raz kolejny), którzy zaprosili mnie na grilla. Dzięki nim mogłem się najeść i miałem z kim pogadać.
Niestety dowiedziałem się, że śluza, którą miałem przepływać po kilkuset metrach następnego dnia, jest otwarta od godziny 10:00. Trochę pokrzyżowało to moje plany, ale dzięki temu mogłem się chociaż spokojnie wyspać. Kolejnego dnia spotkałem ludzi, którzy również opływali Wielką Pętle Wielkopolski, z tym że oni płynęli łodzią kabinową na silniku. Pomyślałem wtedy, że z chęcią zrobiłbym tę tresę taką łodzią ze znajomymi. Jak się dowiedziałem, na pierwszej śluzie mogłem się prześluzować o 7:00 rano, wszystko było tylko kwestią dogadania się. Dostałem kolejną lekcję. Po pokonaniu dwóch śluz miałem przed sobą rekordowo długą prostą, kilkanaście kilometrów Kanału Bydgoskiego. Tego dnia zakończyłem etap drugi i zacząłem trzeci, ostatni, południowy. Podsumowałem ten odcinek i stwierdziłem, że był on najcięższy fizycznie i psychicznie, cały czas pod prąd i wiatr, ale był też bardzo dziki, mogłem zaobserwować tam rybołowy, jastrzębie, bieliki i kilkakrotnie wydry, nawet z odległości kilku metrów. Jednego razu będąc na wodzie usłyszałem za sobą dziwne piski, odwróciłem się i zobaczyłem dwie małe wydry, które płynęły w moją stronę. Pewnie je zaciekawiłem, ale po chwili zorientowały się, że jednak nie jestem do zabawy i zaczęły uciekać.
Pierwszą noc trzeciego etapu spędziłem przy śluzie w Łabiszynie – tam również otrzymałem pomoc. Dziewiątego dnia dopłynąłem na jezioro Gopło w pobliżu promu i miejscowości Złotowo. Tego dnia przepływałem przez najbrzydszy odcinek pętli. Mam na myśli okolice Inowrocławia – przemysł zabił dziką atmosferę i zanieczyścił wodę.
Nadszedł dzień dziesiąty, ostatni. Tego dnia wstałem wcześniej i na wodzie byłem już o 6:10. Chciałem przepłynąć Gopło, zanim zacznie wiać silny wiatr. Przepłynąłem jezioro i zostało mi 32 km. Niestety z powodu niskiego stanu wody cztery ostatnie śluzy, które mi zostały, działały tylko dwa razy dziennie, a mi nie chciało się czekać, więc przenosiłem kajak po lądzie. W Ślesinie przyjechał do mnie kuzyn Maciek – rowerem z Koła zrobił ponad 40 km. Zrobiliśmy sobie wspólną przerwę, która, jak się później okazało, trwała ponad półtorej godziny. Teraz ja i on mieliśmy ciężki etap pod wiatr. Na Jeziorze Mikorzyńskim i Pątnowskim musiałem zmagać się z falami i silnym wiatrem, byłem regularnie zalewany. Był to najcięższy odcinek jezior na całej trasie, ale za Pątnowem zostało mi tylko kilka kilometrów i dwie śluzy, które pokonałem bardzo szybko. Swoją podróż po ciężkich zmaganiach zakończyłem na konińskim bulwarze.
Czuję ogromną radość i satysfakcję z przepłynięcia Wielkiej Pętli Wielkopolski. Udało mi się, a mogłem się poddać. Pierwsza samotna wyprawa kajakowa zaliczona. Pisząc ten tekst myślę, że była to wspaniała przygoda, ale pamiętam też, co czułem, gdy było naprawdę ciężko. Kończąc, chciałbym podziękować moim bliskim, którzy bardzo mnie wspierali. Wiem, że mogę na nich liczyć. Chciałbym też podziękować Stowarzyszeniu Turystyki i Rekreacji Wodnej „Przystań”, dzięki któremu mogłem płynąć świetnym kajakiem i zostałem przywieziony z Konina do Koła. Oczywiście dziękuję również wszystkim pomocnym i gościnnym ludziom, których spotkałem na całej trasie. Bez Was byłoby dużo trudniej. Dzięki!