Artykuł powstał dzięki materiałom otrzymanym od Piotra Chmielińskiego, który ma stały kontakt z podróżnikami.
Od kilku miesięcy, pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego bracia, Dawid Andres i Hubert Kisiński przemierzają szlak Amazonki od zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej w Peru, przez Andy i później wodami Amazonki z zamiarem dotarcia do Belem w Brazylii nad Oceanem Atlantyckim. Długo zastanawialiśmy się nad tym artykułem, bo bracia Dawid i Hubert pokonują Amazonkę całkiem bez wioseł, a ich „jednostki wodne” trudno przypisać do jakiejkolwiek kategorii łódek. Nie umniejsza to jednak ich wyprawie i zasługują na trzymanie kciuków za jej powodzenie, dopóki podróżnicy nie zobaczą Atlantyku.
Pierwotnie w wyprawie Dawidowi miał towarzyszyć przyjaciel Marek Pielecha, ale narodziny syna zadecydowały o zmianie planów. W swoją amazońską podróż Dawid wyruszył zatem razem z młodszym o osiem lat przyrodnim bratem, Hubertem. O wspólnym wyjeździe nie zdecydowały wyłącznie braterskie więzi, ale względy bardziej praktyczne, o czym żartując opowiadał Dawid: „Wybór Huberta nie był spowodowany tym, że jest moim bratem. Ma on ponadprzeciętne zdolności odnajdywania sensownego rozwiązania w sytuacjach bez wyjścia. Potrzebuje pięciu minut, żeby zorientować się, jak naprawić rzecz, którą widzi pierwszy raz w życiu i jest bardzo odważny”. Na informację o podjęciu ekspedycji zareagował błyskawicznie – cztery dni po telefonie był już w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszka jego brat i skąd mieli polecieć do Limy. „Pojęcie o wyprawie ma jednak marne, ale wie czego chce i jest świadom, czego się podejmuje” – nadal żartując mówił Dawid na początku podróży.
Amazoński rower przypomina katamaran. Rama bez kół osadzona jest na dwóch pływakach o długości 3 metrów wykonanych z materiału, z jakiego budowane są pontony górskie. Ich łączna wyporność wynosi 480 kilogramów. Napęd połączony jest z korbą łańcuchem. Całość wyposażona jest w tylne sakwy o trzech komorach, w których transportowany jest dobytek podróżników. Średnia prędkość poruszania się dochodzi nawet do 12 km/h.
Zanim zwodowali rowery amazońskie na rzece, pokonali na rowerach około 2 tys. kilometrów wzdłuż linii brzegowej Amazonki, płynącej przez wysokie Andy. Wyruszyli z miejscowości Camana na początku września, by dotrzeć do źródła rzeki w Jeziorze Ticcla Cocha, położonego na wysokości 5142 m n.p.m. Kąpielą w jego lodowatej wodzie dokonali symbolicznej inicjacji swojej podróży po Amazonce. Stamtąd przejechali do Cuzco, a potem Ayacucho, Satipo, by wreszcie dotrzeć do Atalaya. Gdyby chcieć przedstawić tę ten etap ich podróży za pomocą wykresu, to przypominałby on sinusoidę – początek na wysokości 0 m n.p.m., jazda lub pchanie rowerów w górę na 4500 m n.p.m., potem zjazd na 1000-1500 i znowu podjazd lub podejście na 4000, zjazd i znowu wspinaczka. Do tego organizm ludzki próbujący zmierzyć się z nienaturalną wysokością, a więc mocno rozrzedzonym powietrzem oraz problemami żołądkowymi związanymi z oddziaływaniem odmiennego środowiska.
Rankiem 7 listopada, po kilkudniowych przygotowaniach polegających na poprawianiu i udoskonalaniu konstrukcji rowerów amazońskich, Dawid i Hubert postawili po raz pierwszy swoje niezwykłe pojazdy na wodach Amazonki i z nurtem rzeki ruszyli z Atalaya w dalszą podróż. Do miejscowości Pucallpa towarzyszył im Felipe, indianin z plemienia Ashaninka pełniący rolę ochroniarza i przewodnika po rejonie słynącym jako jeden z najbardziej niebezpiecznych dla cudzoziemców obszarów Peru.
– Kiedy znalazłem się na wodzie, przeżyłem szok. Rzeka jest po prostu przepiękna. To jest to, o czym marzyłem. Byliśmy z Hubertem wniebowzięci, że jest tak wspaniale, tak pięknie. Ta przyroda, woda, drzewa spowite mgłą, różowe i czarne delfiny podpływające blisko nas. Nasza samotność, cisza – czasem Dawidowi brakuje słów, żeby opisać przepełniające go uczucia radości i ekscytacji.
– Kiedy tak leżę sobie, płynąc spokojnie po Amazonce, patrzę w niebo i myślę sobie: Boże, jak ja będę tęsknił za tą chwilę, uwielbiam ten moment, uwielbiam bycie tu i teraz. – mówi. A za chwilę dodaje – Czasem mam sny, że nie jestem na wyprawie. Budzę się i …jestem szczęśliwy!
Dla obu braci ta ekspedycja jest spełnieniem marzeń o wielkiej przygodzie. Jest też sprawdzianem swoich możliwości, umiejętności, lekcją życiowej mądrości.
Bez względu na wysiłek fizyczny i zmęczenie, wyprawa stanowi dla podróżników doskonałą zabawę. Jak u Jerome K. Jerome’a (autora Trzech panów w łódce nie licząc psa oraz Trzech panów na rowerach – tym “trzecim panem” był przez dwa tygodnie przyjaciel braci, Dominik Dąbrowski, który przywiózł do Peru części pływające do ich rowerów i wraz z Dawidem i Hubertem dotarł do Satipo), tylko we współczesnej wersji, relacje zdawane z każdego etapu podróży to przepełnione radością i dowcipem opowieści o poznawaniu nowego kawałka świata. Do tego interesujące i równie dowcipne zdjęcia, wyrażające niemal dziecięcą radość z podróżowania i bawienia się każdą sytuacją.
Już niejeden raz bracia przekonali się, że ich radosne podejście do życia, entuzjastyczne nastawienie do ludzi, wesołe spojrzenia i ciągłe uśmiechy na twarzach zjednują im życzliwość niemal w każdym miejscu. Wysnuli teorię, że chyba posiadają jakiś rodzaj „skanera“ wychwytującego przyjaciół wśród spotykanych po drodze ludzi. W ten sam sposób wychwycili mieszkających po brazylijskiej stronie, pochodzących z Kolumbii właścicieli barki: Martę i Jorge oraz Nicole, córkę Marty i jej chłopaka Jesusa Fabiana. Od pierwszego spotkania całą szóstkę połączyła jakaś niewytłumaczalna, metafizyczna więź. Z nimi spędzili Boże Narodzenie. Albo jeszcze w Peru… Jakież było zdziwienie grających w piłkę nożną dzieci z osady San Carlos Mariage, gdy dwaj gringos zapytali, czy mogą przyłączyć się do meczu. Przez chwilę stały osłupiałe, nawet ich rodzice zatrzymali się na chwilę, patrząc z niedowierzaniem. Zaskoczeniem było już samo przybycie białych, do tego pochodzących z dalekiego kraju o niewiele im mówiącej nazwie ‘Polonia’, a na dodatek płynących czy jadących, któż ich tam wie, zabawnymi pojazdami po rzece. Wspólny mecz to dopiero atrakcja! Powołano dwie drużyny złożone z sześciu chłopców, jednej dziewczynki oraz Dawida i Huberta, którzy stanęli naprzeciw siebie. Jak przystało na porządny mecz piłki nożnej, graczom towarzyszyła pokaźna grupa kibiców, bo na miejsce rozgrywek zlecieli się niemal wszyscy mieszkańcy osady. Pewnie nawet na drugim brzegu rzeki słychać było skandowanie „David! David!“ i „Huberto! Huberto!“ wyrażające może nie tyle podziw dla samej techniki gry i umiejętności podróżników, ile uznanie dla samego ich udziału we wspólnej zabawie. Po dogrywce, a potem rzutach karnych zwycięstwo przypadło drużynie Huberta. Pokonani mieli zrobić po 40 podskoków. Dzieci nie kryły rozbawienia z widoku skaczącego białego dryblasa, który zaskarbił sobie ich sympatię, podobnie jak i jego brat. O meczu z amazońskimi rowerzystami mieszkańcy małej peruwiańskiej wioski długo będą pamiętać.
Poza tym, że jest zabawnie, to bywa też niebezpiecznie. Już przed rozpoczęciem wyprawy Dawid i Hubert świadomi byli ryzyka, jakie stanowią piraci grasujący na wodach Amazonki już na terytorium Brazylii, pomiędzy Tefe a Manaus. Przygotowując się do przeprawy przez strefę zagrożenia, spakowali w Tefe sprzęt elektroniczny i inne cenniejsze przedmioty w paczkę, którą zamierzali jakoś wysłać do Manaus. Traf chciał, że w hotelu, gdzie nocowali, spotkali Włodka – Polaka, który samolotem miał za kilka dni polecieć nie gdzie indziej, jak właśnie do Manaus! Zabrał więc dobytek braci ze sobą, a Dawid i Hubert wyposażeni tylko w niewielki aparat fotograficzny, telefon komórkowy i DeLorme’a – urządzenie wskazujące bieżącą lokalizację, wyruszyli w drogę, by poznać kolejne oblicze Amazonki.
To było niedługo po opuszczeniu Tefe. Bracia płynęli już w stronę pobliskiej wioski, gdzie zamierzali przenocować. Nie wiadomo skąd, tuż obok nich pojawiła się nagle łódź. Na pokładzie dwójka młodych – 20-25 lat – chłopaków. Nic nie mówią, tylko patrzą. Jeden spluwa cały czas do wody. Na rufie leży sieć rybacka – kompletnie sucha.
– Cześć chłopaki, jesteście z tej wioski, którą widać z brzegu? Płyniemy tam zdrzemnąć się – pierwszy odzywa się Dawid.
Brak odpowiedzi.
– A czym się zajmujecie?
Wreszcie jest odpowiedź:
– Byliśmy na rybach.
Bracia już wiedzą, że to nie przelewki. Swoim sposobem zagadują przybyszy, ile się da, choć strasznie drętwa ta rozmowa.
– To może papieroska? – wreszcie Hubert wyciąga paczkę w kierunku łodzi.
Jeden mówi, że nie pali, ale drugi bierze papierosa i przy okazji zapalniczkę. Dalej się nie odzywają, tylko badawczo mierzą wzrokiem rowery i rowerzystów. Kołysana przez fale łódź piracka odpływa nieco, zwiększając dystans pomiędzy konfrontującymi się stronami. Jeden z młodzików chwyta nagle za wiosło, bierze zamach, łódź gwałtownie dobija do roweru Huberta. Pirat wyciąga rękę i… zwraca zapalniczkę. Chyba nie jest źle.
– Wiecie co, chłopaki. To my już popłyniemy – mówi Dawid – do wioski jeszcze ze dwie godziny zostało, a niedługo ciemno się zrobi. Może przywieźlibyście trochę ryb na kolację. Chwila ciszy.
– Ok. Przywieziemy.
Oczywiście, do wioski nie przypłynęli. Ryb też nie przywieźli.
Do Manaus zostało jeszcze około 330 km. Bracia minęli Coari. Dawid sądził, że tym samym minęli już strefę zagrożenia – tak przynajmniej wynikało z relacji ostatnich eksploratorów Amazonki. Wkrótce miał się przekonać, że zasięg terytorialny działalności pirackiej jest jednak znacznie szerszy.
– Patrz Hubert, piraci płyną – mówi Dawid patrząc na zbliżającą się łódź.
To miał być żart. Często podpływają do nich rybacy albo inni zainteresowani dziwnymi pojazdami przemieszczającymi się po rzece. Sądzili, że i tym razem ktoś chce sobie z nimi porozmawiać, albo zrobić wspólne zdjęcie. Ładna ta łódź – czerwona, z zadaszeniem, wygląda na turystyczną. Podpływa coraz bliżej. Na pokładzie widać dwie postaci. Jeszcze pięć metrów dzieli ją od rowerzystów. Jeszcze trzy metry. Jeszcze dwa, jest już całkiem blisko i nagle zza burty wyskakuje jeszcze trzech uzbrojonych drabów, krzycząc: „STOP! STOP! Ręce na głowę”.
– Zatrzymaliśmy się, stając naprzeciw 5 mierzących prosto w nas napastników. Ten, co we mnie celował, miał giwerę jak na słonia – opowiadał później Dawid.
W charakterystyczny dla siebie sposób znowu zaczyna rozmowę. Zagaduje o wyprawie, o rzece, o rowerach. Jeden z bujną czupryną i wąsikiem, jak muszkieter zaczął się dopytywać skąd i dokąd płyną. To chyba przywódca. I najważniejsze, co jest w peruwiańskiej torbie na rowerze Huberta. Ten chce pokazać zawartość. Znowu wrzask: „Ręce na głowie! Nie ruszaj się!”. Młodszy z napastników wskakuje do wody, nurkuje i zaczyna badać pontonowe płozy. Przejeżdża dłonią wzdłuż każdej, opukuje. Na szczęście nie przychodzi mu do głowy rozcinać ich, szukając narkotyków. Zabiera się za sprawdzanie sakw i toreb. W jednej znajduje kuchenkę, trochę benzyny i kilka kabelków. Warknięciem pyta, co jest w tej pod spodem, tej peruwiańskiej. Hubert nogą wskazuje napęd od swojego roweru – napędy tam są. Wreszcie pływający pirat wrócił na pokład łodzi. Chyba nie jest źle, pomyśleli bracia, niczego nie zniszczyli, nie powyrzucali do wody, przestali mierzyć z broni.
– Macie może piwo? – zagadnął Dawid, wywołując osłupienie nie tylko u piratów, ale także u Huberta, który nie podejrzewał brata o „taką bezczelność”. Przybysze roześmieli się, mówiąc, że niestety nie mają. No to Dawid poszedł na całość:
– A może dragi jakieś macie?
Też nie mieli. Zaśmiewając się zawołali tylko „OBRIGADO!” (dziękujemy) i odpłynęli.
– Obrigado! – chórem krzyknęli Dawid z Hubertem, zaskoczeni takim kurtuazyjnym zakończeniem akcji.
Natychmiast ruszyli pedałując już niemal bez przerw. Na szczęście szybka woda pomagała im w przesuwaniu się w tempie 11-12 km/h. Do najbliższego miasteczka dotarli około 21:00.
Kolejne spotkanie z piratami trwało ponad 4 godziny, podczas których stale towarzyszyła im łódź, sprawiająca wrażenie, że jej załoga nie ma dobrych zamiarów. To płynęła, to zatrzymywała się. Skonsternowani braci myśleli, że już lepiej jakby piraci do nich podpłynęli i “zrobili, co chcą, a nie męczyli podchodami i niepewnością”. Nieoczekiwanie zbawienny okazał się… telefon komórkowy, który zaczął dzwonić natychmiast po wychwyceniu sygnału. Wygląda na to, że piraci uznali, iż wkrótce może im się zwalić na głowę na przykład brazylijska marynarka wojenna powiadomiona telefonicznie przez braci.
W chwili publikacji tego artykułu Hubert Kisiński i Dawid Andres mają za sobą ponad 6 tysięcy kilometrów. Minęli Manaus i zmierzają do Belem. O wszystkich swoich przygodach opowiedzą zapewne szczegółowo sami, po zakończeniu wyprawy Biking the Amazon River. Śledźmy ich wyprawę i dopingujmy im. Powodzenia!
Strona wyprawy w języku polskim i angielskim: http://bikingtheamazonriver.com
Filmy z wyprawy znajdziecie tutaj: https://www.youtube.com/channel/UCjrFnyEF2nRj4blXJJQ_OoQ